Ciąża to dla mnie coś bardzo osobistego, prawdopodobnie zbyt prywatnego, żeby pisać o tym obszernie na blogu. Wolę rozmawiać, bo słowa na ekranie mają to do siebie, że mogą dać błędne wrażenie tego, co naprawdę chcę przekazać. Nie zobaczysz mojego uśmiechu, kiedy mówię o moim dziecku, zapatrzenia się w dal, nie wyczujesz pauzy między zdaniami, nie odczytasz wzruszenia w moim tonie głosu. Mimo wszystko, dziś podzielę się myślami na temat ciąży, które towarzyszyły mi w każdym trymestrze.
Trymestr 1 – skrócone kanaliki łzowe i zakaz radości
Nie wiedząc jeszcze, że jestem w ciąży przeszłam trasę W w Torres del Paine, zjadłam niedopieczony stek z patagońskiej krowy i popiłam paroma (głębokimi) kieliszkami pisco sour. To były takie szczęśliwe chwile. Potem wróciłam do Edynburga i ogarnęło mnie niesamowite zmęczenie i wzruszenie. W pierwszy poranek po wieczorze, kiedy dwie kreski wywołały łzy radości, wstałam o piątej i zrobiłam jeszcze jeden test. Dwie kreski, mocne i stanowcze. Nie poddające niczego pod dyskusję. Nie wierzyłam, że to prawda.
Pamiętam, że napisałam w telefonie, gdzie notuję sobie codzienne przemyślenia, że skróciły się moje kanaliki łzowe. Kawa przestała smakować. Hormony zalały moje synapsy, tym razem samą dobrocią i z tygodnia na tydzień stawałam się po trochu kimś innym, bardziej wrażliwą, łagodniejszą wersją siebie. Będę wspominać te pierwsze trzy miesiące ciąży jak przez mgłę: pełne spokoju, popołudniowych drzemek i uśmiechania się do siebie samej w lustrze, bo miałam swój sekret i tylko parę osób na świecie wiedziało, kogo noszę pod jelitami.
Innym uczuciem był tłumiony strach i świadomy zakaz nadmiernej radości, które narzuciło mi moje wykształcenie medyczne i pragmatyzm. Znałam ryzyko poronienia w procentach na każdy tydzień ciąży. Nie pozwalałam sobie na pełną radość, nie dzieliłam się nią z innymi, ale nadal miałam nadzieję. Czy dlatego o kobiecie w ciąży mówi się, że jest przy nadziei? Czy była to pierwsza lekcja z niepewności, która towarzyszy każdemu człowiekowi decydującemu się na przyniesienie nowego życia na świat? Tak to sobie tłumaczyłam. Mimo tego, te pierwsze tygodnie były szczególne. Miałam szczęście i drugi trymestr nadszedł szybciej niż się spodziewałam.
Trymestr 2 – budowanie nowej tożsamości
Kiedy pierwszy raz je zobaczyłam miało jedną nogę założoną na drugą, ręce złożone wygodnie za głową i 8 cm długości.
– ‘Arms behind the head, very comfy, just like mummy’ – skomentowała sonografistka, która robiła moje USG w 13 tygodniu ciąży, porównując moją pozycję na kozetce i dziecka na ekranie,
Kogo ona właśnie nazwała matką? Bo chyba nie mnie? Mimo naocznego dowodu na czarno-białym zdjęciu nie czułam, że to już czas, żeby tak o sobie myśleć.
Po skończonych studiach, a jeszcze przed rozpoczęciem pracy miałam czas dla siebie. Te tygodnie zapamiętam jako smak gorzkiej herbaty z kawałkami świeżego imbiru na dnie kubka. Kromki chleba z masłem na śniadanie, długie wiosenne spacery wokół Meadows w Edynburgu. Zastanawiałam się, czy kiedy pływałam w basenie to ono pływa sobie razem ze mną ułożone w tym samym kierunku, co ja.
W 18 tygodniu zaczęłam pracę jako lekarz i czas zaczął płynąć inaczej. Byłam zdeterminowana, żeby ciąża nie wpłynęła na moją pracę i w dużej mierze tak się stało. Na początku nie było widać, że spodziewam się dziecka, w pracy wiedziało niewiele osób. Po raz kolejny tego roku dodałam nowy element do mojej dorosłej tożsamości. Zostałam lekarzem i kobietą oczekującą dziecka. Zapominałam o tym drugim elemencie, kiedy biegłam przez korytarz do chorego pacjenta, kiedy robiłam kolejne EKG, rozmawiałam z rodzinami chorych, pobierałam krew, przyciskałam guziki na defibrylatorze w czasie resuscytacji podczas nocnych dyżurów czy oglądałam ropnie na przedramieniach narkomanów. Czasem dziecko przypominało o swojej obecności. Koło 20 tygodnia zaczęło być bardziej aktywne, kiedy byłam zestresowana. Zastanawiałam się, czy będzie pamiętało dźwięk mojego pagera. Bałam się o nie tylko raz, kiedy pacjent rzucił we mnie ciężkim przedmiotem i trafił w brzuch.
Drugi trymestr to miesiące, w których oddałam się medycynie, a przy tym poczułam co chcę robić, żeby świat, na który przyniosę nowe życie był lepszy od tego, który sama zastałam.
To też miesiące, kiedy moje ciało zmieniało się w takim tempie, że nie mogłam za nim nadążyć. Czułam, że dzieje się to nie dzięki mnie, ale pomimo mnie, poza moja mocą czy wolą. Cała moja fizjologia poddawała się procesowi, który nie zależał ode mnie, na który nie miałam wpływu. Czasem ogarniało mnie poczucie bezsilności i myślałam wtedy o tych kobietach, dla których ciąża nie była planowanym czy szczęśliwym wydarzeniem. Myślałam i nie potrafiłam sobie wyobrazić jak muszą się czuć, skoro ja miewałam uczucia bezsilności, wątpliwości i braku kontroli nad tym, co się dzieje z moim ciałem. Byłam wtedy wyczulona na komentarze dotyczące szczęścia i ciąży. Założenia, że nawet jeśli chciana i wyczekiwana, musi być związana z radosnym oczekiwaniem i promieniowaniem optymizmem.
Moje podejście do tematu częściej utrzymywało się na poziomie: jestem kolejną kobietą, która przyczyni się do przedłużenia gatunku ludzkiego — co w tym takiego niesamowitego? Możemy porozmawiać o czymś innym?
Trymestr 3 – o kurczę, będę matką
Siedziałam wtedy w wannie. Po długiej kąpieli, jedynym remedium na obolałe plecy i miednicę, woda zaczęła już stygnąć, więc odkręciłam korek na dnie. Cały brzuch podskoczył, przestraszony głosem zasysanej wody. To był pierwszy moment, kiedy poczułam, że to moje dziecko. Że moje zadanie to chronienie tej małej istoty przed strachem, przed złem tego świata. Spodziewałam się wszystkich dolegliwości trzeciego trymestru, więc podeszłam do nich ze spokojem i akceptacją. Bolące plecy, chód pingwina, planowanie spaceru w wolne dni wokół dostępności toalet na trasie, brak oddechu i podnoszenie rąk do góry żeby zrobić więcej miejsca stópkom uparcie pchajacym się pod żebra.
Teraz każdy dzień jest czekaniem, marzeniem o tym, jak będzie, co będzie i wpadaniem w zachwyt nad tym, że moje ciało potrafi takie rzeczy jak utrzymywanie dziecka przy życiu, aż nadejdzie czas na podwójny debiut: jego jako człowieka, mój jako matki.
To było dobre 9 miesięcy. Czas na finał. Nie mogę się doczekać.