Medicine
comments 12

Pot, łzy i płyny ustrojowe – pierwszy miesiąc bycia lekarzem w UK.

hello-my-name-is

Minął pierwszy miesiąc. Wszyscy przeżyliśmy i wszyscy płakaliśmy w pracy chociaż raz. Mówiliśmy rodzinom, że ich bliscy nie przeżyją, certyfikowaliśmy śmierć, ścieraliśmy krew z linoleum, kał z rękawiczek i pot z czoła po trudnej resuscytacji. Jakie były te pierwsze cztery tygodnie naprawdę? Cholernie trudne.

Na początku każdy z nas wyglądem przypominał królika na torach kolejowych, zaskoczonego przez światła nadjeżdżającego pociągu. Czasem udało nam się uniknąć zderzenia, innymi razy sytuacje rozjechały nas na płaski placek i nie mogliśmy się podnieść przez kolejne.. No właśnie – 10 minut? Bo mniej więcej tyle czasu młody lekarz ma na otrząśnięcie się z trudnej sytuacji, zanim przyjdzie mu radzić sobie z kolejną.

Bywały momenty, kiedy biegłam korytarzem po fiolki na krew na drugi koniec oddziału i nagle poczułam ciężar tego, że to, co robie ma wpływ na życie drugiego człowieka. Że jeśli nie uda nam się włożyć tego wenflonu i podać pacjentowi dożylnie leku, udusi się z nagłego obrzęku płuc lub sepsy.

Lekarze płaczą

Po jednej trudnej rozmowie z pacjentem schowałam się w łazience, żeby popłakać przez 5 minut.

Jeden raz pacjentka z demencją złapała mnie za rękę i zaczęła opowiadać o King Kongu, po czym dotknęła mojej twarzy i powiedziała: Don’t worry, be happy. Zachrypniętym starczym głosem, który ostatnio nieczęsto wydobywał się z jej krtani.

Dlaczego mówię, że ta praca jest taka trudna? Czy rzeczywiście tak jest? Czy dramatyzuję?

Każdego dnia jest za mało czasu, żeby wykonać wszystkie zadania, nie mówiąc o tym, żeby wykonać je w taki sposób, w jaki bym chciała. Dłuższa rozmowa z pacjentem jest luksusem.

Decyzje, jakie podejmuje, nie polegają na tym, czy będę dziś miła dla pacjenta, tylko czy zdążę go ustabilizować na tyle, żeby odejść od jego łóżka, wiedząc, że trzech innych w tym samym czasie czeka, żebym przepisała im środki przeciwbólowe, a dwóch na napisanie wypisu, bo bez niego nie wyjdą ze szpitala. Jeśli nie wyślę wypisów do apteki szpitalnej odpowiednio wcześnie nikt nie pójdzie tego dnia do domu i pielęgniarki będą wściekłe, nie mówiąc o zawodzie pacjentów, na których czeka rodzina w domu, a czasem już przy łóżku, drepcząc z nogi na nogę w oczekiwaniu na lekarza, który się grzebie z wypisami.

To wszystko ze świadomością, że bliscy dwóch pacjentów chcą ze mną porozmawiać, ojciec jednej nastolatki się awanturuje i grozi skargą na szpital, pacjent grozi wypisem na własne życzenie, a potrzebuje jeszcze dwóch tygodni dożylnych antybiotyków, a pani spod piątki od dwóch tygodni nie zrobiła kupy i muszę ją zbadać per rectum, żeby sprawdzić, czy przypadkiem nie ma tam jakiejś masy albo raka.

W czasie kiedy to wszystko robię mój pager dzwoni pięć razy, przychodzą nowe wyniki badań i okazuje się, że ktoś ma poziom potasu 7,9 mmol/l, co grozi arytmią i śmiercią. Wszystko inne schodzi na drugi plan. Kolejny już raz tego dnia.

Gandalf medycyny szpitalnej

Niektórych decyzji nie mogę podjąć sama, wtedy dzwonię do moich szefów chirurgów, którzy zwykle są na sali operacyjnej. Jestem ich siłą wykonawczą na oddziale, ale jeśli nie spytam o coś rano podczas obchodu lub kiedy mam okazję, będę musiała szukać pomocy gdzie indziej w momentach kryzysu.

Pomoc zawsze jest dostępna pod telefonem, pod numerem pager’a a ostatecznie w postaci zespołu naywanego “crash team”. Kiedy sytuacja jest napawdę poważna wykonuje się jeden telefon i nagle niczym za sprawą magii pojawia się nie tylko starszy lekarz internista, ale parę pielęgniarek, kilku młodych lekarzy i najważniejsze – anestezjolog – Gandalf medycyny szpitalnej, mistrz w panowaniu nad trudnymi sytuacjami emanujący aurą bezpieczństwa i opanowania. Kiedy odchodzi z oddziału po akcji zawsze jest trochę smutno, jak w Śródziemiu, kiedy biały czarodziej oznajmia, że na niego już czas.

Jest takie powiedzienie w medycynie : when shit hits the fan, call the anaesthetist. Lepiej nie da się tego ująć.

Specjaliści każdej dziedziny medycznej są dostępni pod telefonem, czasem nawet pod numerem pagera. Żeby do nich zadzwonić muszę znać historię choroby pacjenta od deski do deski, inaczej wychodzę na niedouczonego głupka i nie otrzymam żadnej porady. Wystarczy, że stan jednego pacjenta się pogorszy, że będę musiała go ustabilizować, zanim przyjdzie pomoc od starszych kolegów, a moja lista rzeczy do zrobienia wydłuża się i wiem, że wszyscy będą mną zawiedzeni.

Nieudolny wykonawca kontraktu

Niewiele pacjentów wie, w jaki sposób działa służba zdrowia. Niektórzy myślą, że lekarz tylko podejmuje decyzje, tu podpisze, tam wyda rozkaz, przechadza się ze stetoskopem po oddziale. Dla młodego lekarza w Wielkiej Brytanii każdy dzień polega na podejmowaniu decyzji o tym, co musi zostać zrobione, żeby każdy pacjent przeżył do kolejnego obchodu. Ze świadomością, że po drodze dziesiątki pacjentów doznają zawodu, bo nie dostaną swojego wypisu, leków czy informacji na czas.

Cztery tygodnie temu siedmiu młodych ludzi zaczęło pracę. Z zapałem, z nadzieją, z wiarą, że będziemy dobrymi lekarzami. Teraz wiem, że mogę być dobrym lekarzem, ale tylko biorąc pod uwagę okoliczności, w jakich pracuję.

Przez ostatni miesiąc każdy z nas przynajmniej raz płakał w pracy. Chłopcy też. Przez większość czasu w pracy nasi pacjenci mają lepszą produkcję moczu niż my, bo nie mamy czasu na szklankę wody. Płaczemy ze zmęczenia, z frustracji, z powodu pielęgniarek, które dzwonią do nas 9 razy w czasie 20-minutowej przerwy na lunch, z powodu naszych pacjentów, bo nic więcej nie da się dla nich zrobić, z powodu rodziny, która nie rozumie, że złamanie kości udowej niesie ze sobą 30% ryzyka śmierci i że ta smutna statystyka właśnie dotknęła ich ukochanego dziadka.

Sztuczka, której nauczyłyśmy się niedawno z koleżankami to noszenie korektora do pracy. Dwa maźnięcia pod oczami, puder na nos, chwila wachlowania kartką, żeby oczy odetchnęły, stetoskop na szyję i lekarz jest jak nowy, gotowy do pracy.

Pracując w publicznej służbie zdrowia jestem wykonawcą kontraktu między państwem a obywatelem. Służę moim czasem i wiedzą, pracuję najlepiej jak umiem, ale okoliczności często nie pozwalają na prace według takich standardów, na jaki zasługują pacjenci. Każdy dzień to sztuka kompromisu, między tym, co musi zostać zrobione, co powinno i z czym można poczekać do jutra. Podstawa to zapewnienie bezpieczeństwa. Wszystko inne w państwowej służbie zdrowia jest wartością dodaną, która jest bardzo ważna dla znacznej większości pracowników. Dla mnie też.

Nadal będę kucać przy łóżku pacjenta, mówić „hello my name is Maggie, I’m one of the doctors”, a od czasu do czasu zamykać się w łazience na końcu korytarza na parę minut spokoju i łez. Jest nas nadal siedmioro młodych lekarzy.

Odwagi nam nie brakuje, ale załamujemy się każdego dnia.

Martwiłabym się, gdyby było odwrotnie.

Filed under: Medicine

by

Nazywam się Małgosia Frej i piszę blog o życiu: moim i świata, który mnie otacza. Moje wpisy to głównie reportaże z podróży, przemyślenia na tematym które mnie poruszają oraz wycinki z mojego życia i pracy jako młody lekarz w Szkocji.

  • Milena

    Jestes wielka!Życzę wytrwałości.
    A poza tym, bardzo ciekawie napisane:)

  • http://withlove.pl/ Justyna Sekuła

    Małgo, szalenie lubię Cię czytać, wiesz? Wśród tego dzikiego pędu dzisiejszych czasów przychodzę tutaj, żeby się zatrzymać. Twój blog jest jak tryb slow motion w codziennym zabieganiu, wskazanie palcem na to, co ważne. Dziękuję.

  • http://citybreakpopolsku.blogspot.com/ Agnieszka

    Bardzo poruszający opis, a najlepsze, że prawdziwy. Podziwiam Ciebie Małgosiu i innych lekarzy. Powodzenia w kolejnych miesiącach pracy!

  • Ula

    Niewyobrażalnie ciężka praca…. wielki szacun, Małgo!

  • https://annamboland.wordpress.com/ Anna Maria Boland

    Pięknie to opisałaś. Życzę Ci wytrwałości i ogromu siły, chociaż wiem, że z Twoim entuzjazmem na pewno Ci tego nie zabraknie.

  • http://niesmigielska.com/ nieśmigielska.com

    a jak wygląda Twój grafik? ile pracy, ile wolnego?
    jak mozna być lekarzem przez kilkadziesiąt lat życia i wytrzymac to psychicznie? przecież problem wypalenia zawodowego musi dotyczyć 99% procent z Was. czy jednak świadomość ratowania życia i niesienia pomocy wygrywa?

    • http://www.thefleetingday.com/ Malgosia Frej

      moj grafik jest dosc slaby, srednio pracuje 60h na tydzien. ostatnio mialam 7 dni pracy pod rzad w sumie 85h pracy w ciagu 7 dni, 2 dni przerwy, teraz znowu 7 dni pracy i potem 2 dni przerwy. 3 tygodnie pracuje w weekendy pod rzad, potem nocne zmiany i 9 dni wolnego. weekendy w sumie nie istnieja bo czasem weekend mi wypada w poniedzialek wtorek, czasem sroda czwartek.

      z zalozenia to sa tylko dwa lata, a nie wszystkie oddzialy sa takie busy jak moj. znajomi na psychiatrii maja wspolne przerwwy na kawe i ciasto ze starszymi kolegami i glownie siedza na kanapach i rozmawiaja z pacjentami, wiec to co tu opisuje to raczej doswiadczenie pracy w ogromnym szpitalu na najbardziej obleganym oddziale urazowym i ortopedycznym.

      takie rzucenie na gleboka wode bardzo wiele uczy poza tym ze daje w kosc.

      • http://niesmigielska.com/ nieśmigielska.com

        ojej, spodziewałam się że wyjdzie tego więcej niż przeciętny etat, ale nie spodziewałam się że aż tak. nauka nauką, ale kto jak nie lekarz powinien byc wypoczety żeby móc sie skupić?
        z czego to wynika? jest niedobór kadr? niedobór pieniędzy na kadry?

  • Pingback: Blip blip. Niespodziewane przypadki z oddziału. - The Fleeting Day()

  • Pingback: Środki przeczyszczające i żarty lekarskie czyli co daje perspektywa trzech miesięcy pracy. - The Fleeting Day()

  • ella

    każdy w pracy ma hardcor, nic szczególnego, ale jarasz się bardzo.

    • http://www.thefleetingday.com/ Malgosia Frej

      Każdy młody lekarz w UK? Czy każdy człowiek pracujący na świecie?