Nie chciałam wierzyć w mit Czarnej Środy — dnia, w którym młodzi lekarze zaczynają pracę na oddziałach szpitali w Wielkiej Brytanii. Wiedziałam, że będzie ciężko. Ale nie, że aż tak.
Budzik zadzwonił o 5.15. Ubiegłam słońce, ale tylko o parę minut. I tak nie mogłam spać tej nocy. Poranny jogurt z granolą stawał mi kołkiem w gardle, przepchnęłam łykiem lekko ciepłej kawy. Czarna środa zaczęła się w miarę dobrze. W drodze na przystanek towarzyszyły mi tylko mewy łypiące jednym okiem, balansując na chudych nogach z wydatnymi stawami kolanowymi na pokrywach czarnych śmietników. Śmieciarki powoli zaczynały objazd po wąskich edynburskich ulicach. W tym samym czasie młoda lekarka recytowała w głowie dawki leków przeczyszczających i leczących nudności. Sama prawdopodobnie będzie potrzebowała tych ostatnich. Jogurt niebezpiecznie przelewał się w ściśniętym żołądku.
W uszach Turnau obiecuje, że ‘naprawdę nie dzieje się nic’ a ja próbuje w to uwierzyć. Nie będę sama. Będą inni lekarze. Będzie dobrze. Musi być.
Siódma rano, pager przypięty do krawędzi kieszeni, stetoskop wokół szyi – zaczyna się pierwszy dzień. Pokój, gdzie odbywa się ‘trauma meeting’ wypełniony po brzegi. Setki lat doświadczenia medycznego w jednym pokoju, w tym moje pół godziny jako lekarz. Oglądamy po kolei wszystkie rentgeny, słuchamy o mechanizmach wypadków, żeby lepiej zrozumieć urazy i problemy naszych pacjentów. Złamane nadgarstki, stawy do wymiany, poszarpane kości. Najbardziej współczuję ofiarom wypadków motocyklowych. Myślę o wydarzeniach zmieniających życie. Tak, jak to, że siedzę teraz w tym pokoju z identyfikatorem lekarza i długopisem, który może zabić- Złą dawką leku, zbyt dużą ilością płynów w kroplówce, nieuważnym podpisem pod receptą.
30 pacjentów, jeden konsultant, czterech lekarzy próbujących za nim nadążyć, pięć oddziałów ortopedii i trzy kilometry przetruchtane po szpitalnym linoleum — to mój pierwszy obchód w liczbach.
Praca zaczyna się spokojnie. Pobieram krew, piszę wypisy, przepisuję leki, omawiam zmiany antybiotyków z konsultantem mikrobiologiem. Nie mam za dużo kontaktu z pacjentami, krążę między oddziałami, co jakiś czas pielęgniarki proszą mnie o kolejny wypis, kolejną receptę. Czas mija bardzo szybko. Nie czuję zmęczenia, pager nie ciąży mi jeszcze na krawędzi kieszeni. Czasem dzwoni i zastanawiam się, co to za dźwięk, po czym orientuję się, że dobiega z małego urządzenia u mojego boku.
Pierwszy dzień mija dobrze. Kończę o czasie. Jestem zadowolona ze swoich decyzji, wracam do domu autobusem i uśmiecham się do siebie. Czarna Środa mnie nie pokonała. To ja pokonałam ją. Nie miałam wtedy jeszcze pojęcia, co mnie czeka następnego dnia.
Kolejny dzień, przechodzę progi szpitala z większą sprężystością kroku. Okazuje się, że jestem jedyną młodą lekarką w moim zespole. Spokojnie, dam radę. Dobra organizacja to podstawa. Przeżyłam wczoraj, to i dziś dam radę.
Ha. Ha. Ha — o naiwności.
6 godzin później a ja nie miałam jeszcze chwili, żeby napić się wody. Lista rzeczy do zrobienia wydłuża się już na drugą kartkę A4, a pager nie przestaje dzwonić. Nie mogę na niego patrzeć. Nie mam dziś kieszeni, ciąży mi na szyi jak Jedyny Pierścień Frodowi. Szkoda tylko, że nie mogę zniknąć na pięć minut. Piszę wypisy, podpisuję recepty, zanoszę kolejne fiolki wypełnione ciepłą cieczą o kolorze burgundy do dziury w ścianie, która wyśle je do laboratorium gdzieś głęboko do piwnic szpitala.
Ktoś pyta jak się czuję, a pager dzwoni trzeci raz w ciągu ostatnich pięciu minut. Agresywny pacjent, pielęgniarki sobie nie radzą. Chory pacjent — trzy osoby próbowały pobrać krew — możesz przyjść jak najszybciej i to załatwić? Transport dla pacjentki jest już gotowy, możesz napisać wypis, pośpiesz się proszę, bo karetka nie może czekać. Pacjentka narzeka na ból po operacji — możesz zerknąć na jej leki i coś przepisać. Pacjent ciągle wymiotuje – przyjdź proszę i zobacz czy da się coś zrobić. PICC line się zatkała — wiesz może jak odetkać? Możemy wyjąć compartment monitor pacjentowi spod szóstki? To jak z tym wypisem? Karetka czeka. Możesz przepisać kardex*? Nagły ból klatki piersiowej, przyjdź jak najszybciej. Duszność — nie możemy czekać. Rana nie wygląda dobrze. Popraw proszę tę receptę.
Pip. Pip. Pip. Nigdy nie słyszałam ohydniejszego dźwięku. Mam ochotę się schować, zadzwonić po taksówkę i uciec.
Pielęgniarka przynosi mi dwa krakersy i kawałek sera żółtego. Napełnia moją pustą butelkę lodem i zimną wodą z kranu i bez słowa stawia przede mną.
‘How do you take your tea? ‘
‘Black, no sugar please.’
Plastikowy kubeczek pojawia się magicznie przed moim komputerem.
‘ You’re saving my life, you know that?’
‘ Anytime, darling. Deep breaths, you can do it. We’re all in this together.’
Skończyłam najważniejsze rzeczy z listy. Zażegnałam parę kryzysów. Zbadałam chorych pacjentów. Pager przestał dzwonić na jakieś pół godziny. Krakersy smakowały lepiej niż jakikolwiek inny posiłek.
Patrzyłam w ekran komputera tępym wzrokiem. Pielęgniarka wzięła mnie za rękę i zaprowadziła do ciemnego pokoiku z wózkami inwalidzkimi. Kazała siedzieć tam przez 5 minut, w ciszy i spokoju. Nie myśleć o niczym. W oddali słyszałam przytłumione ogłosy oddziału. Pikanie maszyn, głosy ludzi. Byłam bliska łez, powoli odpływałam, czułam jak stres paruje i powoli opuszcza moje ciało.
Po pięciu minutach mogłam znów oddychać. Na biurku czekały na mnie sok i dwa maślane ciasteczka.
Wyszłam z pracy po 13 godzinach. Po wejściu do autobusu ciepłe łzy płynęły cienkimi strużkami po obu policzkach. Nie mogłam ich zatrzymać.
Czułam się, jakbym właśnie przebiegła maraton.
A kolejnego dnia czekała na mnie nowa linia startu.
*kardex to część notatek pacjenta, gdzie zapisane są wszystkie recepty na leki, które
pacjent przyjmuje w szpitalu
Zdjęcie tytułowe – autor Phalinn Ooi , licencja Creative Commons 2.0
Pingback: Blip blip. Niespodziewane przypadki z oddziału. - The Fleeting Day()
Pingback: Środki przeczyszczające i żarty lekarskie czyli co daje perspektywa trzech miesięcy pracy. - The Fleeting Day()