Lekarze i pielęgniarki są zajęci, nikt nie ma na nic czasu, służba zdrowia jest niedofinansowana. Czy w takich warunkach jest jeszcze miejsce na życzliwość? Czy to fanaberia, o której powinniśmy zapomnieć i zająć się poważniejszymi sprawami a zamiast dziękuje i proszę wydawać krótkie polecenia i liczyć na posłuszeństwo pacjenta?
Nie bądź potworem, lekarzu!
Ostatnio w warszawskich tramwajach pojawiły się reklamy w humorystyczny sposób opisujące różne rodzaje aspołecznych zachowań podróżujących. Są Ci, którzy rozmawiają za głośno przez telefon, ci, którzy nie wypuszczą cię z tramwaju na przystanku, bo zastawiają swoją osobą przejście. Pomyślałam, że można by stworzyć taki wykaz zachowań lekarzy i innych pracowników służby zdrowia.
Będąc teraz w Polsce, parę razy musiałam udać się do lekarza i mimo tego, że były to wizyty prywatne spotkałam się z kompletnym brakiem życzliwości i miłego traktowania. Czy wymagam za dużo? Czy Polacy są naturalnie mniej życzliwym narodem niż Brytyjczycy i z tego wynika tak częste niemiłe traktowanie w polskiej służbie zdrowia? Czy w gabinecie lekarskim powinnam liczyć jedynie na rzetelne informacje a grzeczność lekarz ma prawo zostawić za drzwiami?
Życzliwość się opłaca
Jeśli spojrzymy na państwową służbę zdrowia jak na inwestycję podatników w ekonomię państwa, stanie się jasne, że życzliwe podejście do pacjenta powinno znaleźć się w programie nauczania młodych lekarzy tuż obok anatomii i fizjologii. Nie za nimi. Obok. Na równi. Bo przyswojona wiedza to tylko ułamek zdloności, jakie powinien posiadać dobry lekarz.
Traktowanie pacjenta z szacunkiem i empatią sprawia, że czuje się on lepiej od pierwszej chwili przebywania pod opieką medyczną, nie wchodzi przesadnie w rolę chorego, ma większe zaufanie do lekarza i jest na dobrej drodze do powrotu do zdrowia. Co z tego wynika? Mniejsza ilość (żądanych) kolejnych konsultacji, większe zaufanie do służby zdrowia, jako instytucji, mniej skarg i większa wiara we własne zdrowie pacjenta.
Badania pokazują, że w przypadkach wielu chorób intensywne leczenie nie jest konieczne, znaczna większość ludzi mogłaby być leczona przez lekarzy rodzinnych i prowadzona w przychodniach, a jeszcze większa część potrzebuje jedynie zapewnienia, że ich dolegliwości znajdują się na spektrum normalnego funkcjonowania ludzkiego ciała.
Tylko kto uwierzy na takie słowa lekarzowi, który potrafi tylko burknąć zza biurka „co dolega?!? I rzucić w pacjenta receptą na nierefundowany lek?
Lekarz twoim przyjacielem?
Czy w takim razie lekarz powinien pełnić funkcję przyjaciela, pocieszać pacjenta w potrzebie i cierpliwie słuchać o jego dolegliwościach? Do pewnego stopnia tak. Biologiczna część jest tylko małym puzzlem w układance tego, co znaczy być człowiekiem. Odpowiadając tylko na biologiczne potrzeby pacjenta lekarz może wcale nie poruszać się we właściwym kierunku ze swoim rozpoznaniem choroby i planem leczenia.
A jakie są efekty niezadowolenia pacjenta z konsultacji medycznej?
Brak wiary w skuteczność leczenia, nieprzestrzeganie zasad zaleconej terapii, a nawet brak aktywnego dbania o swoje zdrowie. Pozytywne zdanie pacjenta na temat opieki jaką otrzymał w służbie zdrowia, jest jednym z wyznaczników jej jakości. Co więcej: koreluje ono z bezpieczeństwem i kliniczną efektywnością, a więc jest jednym z gwarantów dobrze wydanych pieniędzy podatnika.
Bądź człowiekiem
Zmiana kultury pracy i zachowań zajmie wiele czasu. Większość młodych lekarzy uczy się postaw relacji interpersonalnych między pacjentem a lekarzem przyglądając się starszym kolegom po fachu. Nawet jeśli to, co widzą nie do końca im się podoba, podświadomie przejmują wzorce zachowań i będą je kalkować w swojej praktyce.
Absolutne minimum
W Wielkiej Brytanii komunikacja z pacjentem i tak zwany „bedside manner” są częścią oceny na każdym egzaminie praktycznym. Myślę, że potrzeba co najmniej kilku pokoleń, żeby zmieniło się traktowanie pacjenta w Polsce. Moim zdaniem absolutne minimum życzliwośći, na jaką powinien zdobyć się każdy lekarz to:
1. Przedstawianie się każdemu napotkanemu pacjentowi.
Nie ważne czy w szpitalu na obchodzie, czy na SOR-ze, czy w przychodni. Początkiem każdej kulturalnej rozmowy jest przedstawienie się dwóch osób. Lekarz zwykle zna imie i nazwisko pacjenta z karty lub systemu komputerowego. Dlatego, żeby relacja mogła rozpocząć się na tym samym poziomie, pacjent powinien znać imię lekarza.
2. Osobowe zwracanie się do pacjenta
„Co dolega?” jest niewybaczalne. Osoba, do której lekarz odezwie się w ten sposób automatycznie czuje się nieważna. A to przecież o nią chodzi! A nie o dolegliwość. Jak się Pani czuje jest o niebo lepsze. W badaniach ponad miliona pacjentów, odkryto, że dla pacjenta najważniejsze jest poczucie, że lekarz traktuje go na serio. Moje ulubione pytanie to “What brought you to see us today?” czyli “Co panią do nas dziś sprowadza?” wtedy pacjent zwykle przechodzi do konkretu, ale czuje, że chodzi o jego ważną sprawę, która sprawiła, że musiał zobaczyć się z lekarzem. Czasem się zdarzy, że odpowie, że karetka i wtedy trzeba zacząć inaczej.
3. Bycie na jednym poziomie oczu
To odnosi się zwłaszcza do pacjentów, którzy leżą w szpitalu. Nie ma nic bardziej przerażającego niż grupa ludzi w białych fartuchach górująca nad twoim łóżkiem. Scena niczym z horroru. Zamiast, można usiąść na łóżku pacjenta, kucnąć czy nawet przysunąć krzesło. Pokazać, że pacjent jest partnerem do rozmowy, a nie tylko jej przedmiotem. Lekarze, którzy kucają przy łóżku pacjenta to Ci, którzy pytaja studentów czy mieli już przerwę na lunch. Przypadek?
4. Szanowanie prywatności
Ostatnio byłam u ginekologa. W Polsce. Oczekiwałam, że przynajmniej wyjdzie z mojego pola widzenia, kiedy się rozbierałam. Że będę miała czym się przykryć od pasa w dól przed badaniem. Jakże się myliłam. Kiedy poprosiłam o coś do przykrycia wskazał mi palcem pudełko w papierem do wycierania rąk ze słowami: proszę się częstować. Kiedy się ubierałam po badaniu on już wydawał mi kolejne polecenia. Czułam się upokorzona i obnażona. Nie powinno tak być. Pacjent ma prawo do prywatności, nawet jeśli jest pół nagi. A przy każdym badaniu intymnym powinna być osoba towarzysząca, tak zwany chaperone, tej samej płci, co pacjent. I tak samo tylko dlatego, że ktoś przyszedł z osobą towarzyszącą do gabinetu nie znaczy, że ta osoba ma zostać w czasie badania. Ta decyzja należy do pacjenta, nie do lekarza.
5. Mówienie jednym językiem
Nauka medycyny to jak nauka nowego języka. Pacjentowi należy się takie wytłumaczenie, żeby mógł zrozumieć i podjąć razem z lekarzem wspólną decyzję dotycząca kolejnych kroków diagnostyki lub leczenia. Próba zaimponowania pacjentowi przez używanie żargonu jest czymś żałosnym, a przy tym niezwykle niepomocnym.
Spotkałam się kiedyś z taką sytuacją, że lekarz pediatra (w Polsce) na obchodzie na noworodkach pytał każdą nową mamę: “Co o pani myślą ginekolodzy?” . Matki wpadały wtedy w zakłopotanie, mówiły: “nie wiem panie doktorze, że krzyczałam za głośno? Zrobiłam coś nie tak? “. A jemu chodziło o to, czy dostały od ginekologów zielone światło, żeby dostac wypis do domu. Jaki był cel jego pytania? Na pewno nie było nim poprawienie samopoczucia pacjentki
Życzliwi lekarze to nadzieja na zdrową Polskę. Żadne technologie i biologiczne terapie nie zastąpią ludzkiego czynnika dobra w leczeniu drugiego człowieka. Czy nie częściej potrzeba nam dobrego słowa i potrzymania za rękę zamiast farmakologii?
Obawiam się, że po takim wpisie mogą pojawić się same negatywne komentarze na temat złego traktowania przez lekarzy. Zachęcam Was do dzielenia się pozytywnymi doświadczeniami. Może przeczyta to jakiś młody lekarz i tak jak dla mnie lekarze kucający przy łożku pacjenta, te historie staną się dla niego inspiracją do traktowania pacjenta po ludzku.
#milylekarz